środa, 18 maja 2011

Płonę...(ze wstydu)

Zbliżają się chrzciny Maćka. Pojechałam z Ewą do księdza, aby załatwiać formalności. Czekamy sobie pod biurem parafialnym, mija nas proboszcz i mówi, że on wyjeżdża, ale przyjmie nas wikary. OK. Ewa się pyta:
- czy on też będzie miał to czarne coś?

Po chwili oczekiwania przyszedł wikary. Ewa pyta, całkiem głośno, wszyscy inni czekający to również słyszą:
- mamo, to on?

Siedzimy już w biurze, przy biurku z księdzem. Ksiądz do osób szczupłych już dawno się nie zalicza, Ewa zupełnie swobodnie mówi do mnie:
- mamo, on jest GRUBY.

Opowiadamy w domu dziadkowi, co Ewunia powiedziała księdzu. Kamilek ją pyta, jak bardzo gruby był ksiądz. Nie umiała tego określić, więc Kamil podpowiada
- taki gruby jak tatuś?
- nie, taki gruby jak dziadziuś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz